WESTERN UNITED STATES OF AMERICA

 

WAKACJE 03-26 wrzesień 2013

 Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image001.png

24 dni

Trasa 5309 mil = 8494 km

 Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image007m.png

 

Spakowani, plan podróży sporządzony, po 3 godzinach snu jedziemy na lotnisko.

Wylot 3 września, start 6:45 – międzylądowanie we Frankfurcie o godz. 10:30. Wylot do Los Angeles – Kalifornia.

 

4 września - przylot godzina 17:30 – z lotniska Lax kierunek hotel Travellodge na West Century Blvd. (gdzie spędzamy dwie noce). Hotel posiada usługę Free Airport Shuttle Bus – odbiera podróżnych z lotniska, dzięki czemu nie trzeba martwić się o transport.

Zmęczeni, meldujemy się w hotelu. Mały odpoczynek i ruszamy na spacer. Dzielnica przy lotnisku(Inglewood, Ca), należy do niezbyt atrakcyjnej. Dużo ciemnoskórej narodowości, bezdomnych a i ulice nie wyglądają dobrze. Ogólnie brudno. Mamy nadzieję, że dalsza część miasta będzie wyglądać jak na zdjęciach.

 

5 września, pierwszego dnia po przylocie kierujemy się do wypożyczalni aut „Dolar”, gdzie napotykamy długą kolejkę. Musimy odstać około godziny. Zostajemy obsłużeni, ale nie odbyło się bez namawiania na dodatkowo płatne opcje: ubezpieczenie oraz tzw. Road Save - prawie ¼ całkowitego kosztu wypożyczenia auta. Nie daliśmy się namówić(po przeczytaniu kilku forum o Dolar AT LAX w Internecie). Zostaliśmy przy swojej rezerwacji z rentalcars.com.

Na placu stało kilka aut - dobrze. Zależało nam, aby było to Minivan z tzw.„Stow and Go”(chowane siedzenia w podłodze).Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image009.png

Wybór padł na Dodge Grand Caravan, srebrny, 2012 ale na szybach: ….13.

 

Mamy pełny bak, więc ruszamy. W końcu zaczyna się nasza wakacyjna przygoda.

Temperatura w Los Angeles ponad 90 st.F (32 st.C). Na zwiedzanie miasta troszkę za gorąco. Decydujemy się na wizytę w „Aquarium of Pacific na Long Beach”.

Wykupujemy wejściówkę „General Admittion”, obejmującą tylko akwarium (bez rejsu po oceanie).

Do większych atrakcji można zaliczyć basen z rekinami. Pierwszy raz mieliśmy okazję zobaczyć rekiny na żywo.

 

 

Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image013.pngPo 4 godzinach wychodzimy z akwarium i kierujemy się do centrum miasta - mamy nadzieję tej lepszej części.

Na pierwszy plan Hollywood i słynny napis na wzgórzu.

Staramy się znaleźć najbardziej dogodne miejsce skąd można go zobaczyć. Jak się okazało to nie jest takie proste. Czas nas goni, jeszcze trochę i słońce zajdzie. Znajdujemy ulicę Beach Wood Drive, z której dobrze go widać.

Robimy kilka fotek i ruszamy dalej. Kierujemy się na najbardziej popularną ulicę Hollywood Blvd., wzdłuż której rozciąga się „Aleja Gwiazd”(Walk of Fame). Napotykamy problem z zaparkowaniem auta. Po godzinie 19:00 w niektórych miejscach zakaz parkowania przestał już obowiązywać i udało nam się zaparkować prawie w centrum. Tłum na chodnikach. Turystów widać z daleka, patrzą pod nogi, wyszukując nazwisk swoich idoli. Na chodniku po obu stronach ulicy w sumie znajduje się 2000 mosiężnych tablic z nazwiskami artystów. Znaleźć konkretną gwiazdę nie jest łatwo. Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image011.png

 

Spacerując dalej Hollywood Blvd. widzimy kino Mann’s Chinese Theatre. Miejsce gdzie odbywają się liczne premiery światowe i co roku wręczane oskary. Przed teatrem znajduje plac z odciskami dłoni i stóp artystów, którzy zdobyli oskary. Znajduję płytę z odciskami Willa Smitha – ma strasznie duże stopy oraz Sylvestra Stallone. Wracamy do auta i kierujemy się na Rodeo Drive, gdzie został nakręcony film Pretty Woman oraz gdzie na co dzień gwiazdy robią zakupy a paparazzi usiłują zrobić im zdjęcia. Niestety było już po 21:00, więc żadnej sławy nie spotkaliśmy. Jedyny plus to, że bez problemu zaparkowaliśmy auto pod sklepem. Spacerujemy wzdłuż ulicy zerkając przez witryny sklepów. Same najdroższe markowe sklepy, gdzie nie pyta się o cenę. Najnowsze kolekcje, zaprezentowane w fantazyjny sposób, przyciągają wzrok. Sam wystrój sklepów równie bogaty i przygotowany pod osobistości.Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image015.png

 

6 września – w planie wizyta w Universal Studio.

Mamy już wcześniej zakupione bilety, więc nie musimy stać w kolejce.

Okrutnie gorąco, coś ok. 92 st.F. Na wejściu napotykamy dużą kulę – logo wytwórni filmowej. Kilka fotek i wchodzimy po czerwonym dywanie.

Na początek wybieramy „Studio Tour”, czyli przejażdżkę wagonikami po studiach filmowych. Widzimy miejsca gdzie nagrywano różne filmy i seriale m.in. Jurasick Park, Szczęki, Grinch, Gotowe na wszystko, King Kong. Widzimy auta, które uczestniczyły w filmach Batman, Powrót do przyszłości, Szybcy i wściekli, Flinstonowie. Mieliśmy jeszcze zobaczyć King Konga w 3D, lecz w wyniku wysokich temperatur aparatura uległa uszkodzeniu. Tak bardzo się nie zasmuciliśmy, ponieważ mamy dwudniowe wejściówki i planujemy wrócić tu po objeździe zachodniej części USA. W ramach przeprosin dostaliśmy 2 bilety „front of a line pass” uprawniające do wejścia bez kolejki.

Ruszamy oglądać pozostałe pokazy m.in. Water World – bitwa na morzu, Animals actors – pokaz jak wygląda za kulisami praca ze zwierzętami, Shrek w wersji 4D – gdzie zostaliśmy postraszeni pająkami przez Shreka i opluci przez osła oraz troszkę nami potrząsło, Special effects, gdzie pokazano nam jak nagrywa się efekty specjalne. Mieliśmy udać się jeszcze do House of horrors, ale wymiękliśmy po tym jak zobaczyliśmy na wejściu ucharakteryzowane postaci oraz jak usłyszeliśmy krzyki(ze środka) i miny tych, którzy wyszli.

W sumie udało się nam obejrzeć ¾ tego co było do zaoferowania. O 17:00 powoli już wszystko zamykano.

Wychodzimy i ruszamy w trasę w kierunku San Francisco. Przejeżdżamy przez centrum Los Angeles. Kierujemy się do Beverlly Hills gdzie znajdują się rezydencje gwiazd. Jest jeszcze widno, więc może coś zobaczymy.

Fotka przy słynnym znaku, przejazd ulicami, gdzie widzimy niestety tylko grube, betonowe ogrodzenia i wysokie żywopłoty. Czasami udaje się dostrzec jakąś willę lub ekskluzywne auta na podjeździe. Wszędzie zielono, palmy na ulicach a chodniki czyściutkie i równiutkie. Zupełnie inny świat. Przemykamy między uliczkami, czas nas goni.

Przed wyjazdem z LA robimy szybkie zakupy w Wal Mart-cie. Kupujemy kilka art. spożywczych, przenośną lodówkę i lód, potem ustawiamy trasę na naszym „pokładowym” Car PC i ruszamy.

Jakieś 100 mil przed San Francisco a dokładnie w San Simeon robimy nocleg. Zależy nam na tym, aby następnego dnia wyruszyć legendarną autostradą nr 1 (Hwy no 1), która rozciąga się nad samym brzegiem Pacyfiku i powadzi m.in. do Big Sur. To właśnie tutaj rozciąga się najwyższe pasmo gór przybrzeżnych w całych Stanach Zjednoczonych, wznoszące się na ponad 1570 m n.p.m. pokryte rzadką roślinnością wzniesienia wyglądają niesamowicie.

 Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image017.png

7 września - jedziemy spokojnie wzdłuż legendarnej autostrady nr 1, która wije się serpentynami wzdłuż wybrzeża Pacyfiku, którego błękit rozciąga się aż po zamglony horyzont i kontrastuje z wyjątkowo pięknym wybrzeżem, gdzie spienione fale rozbijają się o skały. Do punktów widokowych położonych wysoko nad poziomem Pacyfiku, wiodą wąskie ścieżki. Niektóre przecinają gęsty busz wychodząc na otoczone skałami plaże a niektóre prowadzą do ukrytych wodospadów.

Ten kawałek wyjątkowo pięknego wybrzeża zwanego Big Sur rozciąga się na odległości 110 km, począwszy od „San Carpofaro creek” na północy San Simeon, aż po „Point Lobos State Reserve” poprzez enklawę milionerów zwaną „Carmel”. Jednak tak naprawdę ciężko jest wyznaczyć granicę gdzie zaczyna się a gdzie kończy ten uroczy 110 kilometrowy skrawek wybrzeża. Widoki zachwycają poprzez całą długość autostrady.

Co jakiś czas zatrzymujemy się aby podziwiać piękne widoki i zrobić kilka zdjęć. Mgła w niektórych miejscach niestety przysłania panoramę, ale ogólnie rzecz biorąc przejazd tym kawałkiem wybrzeża powinien znaleźć się w planie każdego turysty.

O zmroku docieramy do San Francisco.

Jedziemy ulicami miasta poszukując punktu widokowego, z którego można byłoby zobaczyć oświetlony most Golden Gate. Kierujemy się w stronę Marina Blvd. Jest już ciemno i w sumie oprócz portu nic nie widać. Postanowiliśmy jechać troszkę dalej i jak się okazało prawie udało nam się na niego wjechać, co nie było naszym zamiarem. Wystraszyliśmy się - dodam, że z San Francisco można wyjechać bez problemu za free ale wjechać, zwłaszcza przez Golden Gate Bridge nie jest łatwo. Przez Golden Gate „southbound” można przejechać tylko za opłatą elektroniczną, a dla nas o tej porze byłby to problem. W ostatniej chwili udało nam się zjechać ostatnim zjazdem i jak się okazało przypadkiem dotarliśmy do punktu widokowego położonego przy samym Golden Gate. Niestety mostu nadal nie było widać, ponieważ jak się okazało most spowija niesamowicie gęsta mgła(podobno najwięcej właśnie latem). Wycofujemy się. Jedziemy w głąb miasta. Upatrzyliśmy sobie Motel 6, który najlepiej wypadł cenowo. Aby do niego dotrzeć musimy przejechać prze Bay Bridge.

W centrum trafiamy na ogromny korek. Czyżby wszyscy pracowali w sobotę? Trudno sobie wyobrazić jak wygląda przeprawa przez most w tygodniu. Przekraczamy zatokę San Francisco i docieramy do motelu.

 

8 września – zwiedzamy San Francisco. Miasto usytuowane na 48 wzgórzach. Zostawiamy auto na parkingu publicznym pod hotelem Hilton, zaraz tuż przy wieżowcu Transamerica Pyramid. Idziemy uliczkami Union Square pełnego artystycznego klimatu, kafejek i sklepów. Gorąco, słońce mocno grzeje. Podążamy w stronę Chinatown. Przemykamy wzdłuż kolorowych, lecz zastawionych i zatłoczonych uliczek w tej części miasta. Co krok jesteśmy zaczepiani przez tutejszą azjatycką społeczność, dosłownie tak jak kiedyś na stadionie Dziesięciolecia. Kierujemy się w dół w stronę portu. Po drodze mijamy Lombard Street najbardziej krętą uliczkę na świecie (8 zakrętów na przestrzeni 60 m).Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image019.png

Docieramy do portu, skąd widać położoną lekko w oddali wyspę Alcatraz a na niej słynne więzienie. Po zastanowieniu rezygnujemy z rejsu na wyspę. Poza tym taka wycieczka trwa 4-5 godzin a my nie mamy aż tyle czasu. Chcemy zwiedzić resztę miasta i jeszcze przed zachodem słońca opuścić SF.

Tuż przy porcie znajduje się zajezdnia słynnych i charakterystycznych dla tego miasta Cable Car. Kolejka czekających na przejażdżkę sprawia, że przekładamy tę przyjemność na później. Zawracamy i kierujemy się w górę miasta w stronę Russian Hill, lecz niestety w tej części miasta nie dostrzegamy nic fascynującego. Obieramy kurs na Japantown, gdzie natrafiamy na japońskie centrum handlowe. Zupełnie inna atmosfera. Nikt nie zaczepia na siłę i nie stara się namówić na kupno czegokolwiek. Postanawiamy troszkę się posilić. Idziemy to typowo japońskiej restauracji. Może to nie do końca nasze klimaty, ale czemu nie. Posileni kierujemy się w stronę parkingu, gdzie zostawiliśmy auto. Wracając natrafiamy na przepiękną dzielnicę z rzędami eleganckich domów. Uliczki dosłownie jak w filmach, rozciągające się z dołu ku górze. Życie w tym mieście nie jest łatwe. Mimo usytuowania w niezwykle widowiskowym i ciekawie geograficznym miejscu, utrudnia ono życie mieszkańcom. Niekiedy strome nachylenie stoków negatywnie wypływa na codzienne funkcjonowanie. Żeby mieszkać w tym mieście trzeba go pokochać. Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image021.png

Czas na przejażdżkę Cable Car.

Przyjemność ta nie należy do najtańszych (bilet 6$/osoba). Słynnym tramwajem kablowym pokonujemy wzgórza miasta, w środku jest bardzo głośno i dłuższa jazda nie jest zbyt komfortowa.

Powoli kończymy przygodę z San Francisco, ale czeka nas jeszcze największa atrakcja, czyli Golden Gate Bridge o długości 1280 m, którego wieże ponoć widać z każdego punktu miasta. Kierujemy się do punktu widokowego „Fort Point”, który wczoraj przez przypadek odkryliśmy. Docieramy na miejsce i jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że za dnia cała zatoka także jest pokryta gęstą mgłą. Nic nie widać. Przeokrutnie zimno. Ubieramy się ciepło – zakładamy kurtki. Kierujemy się na most. Może bliżej coś będzie widać? Niestety nic. Stojąc na moście tuż przed pylonem (przed jedną z dwóch wież) prawie nic nie widać. Żal…, nie zobaczymy głównej atrakcji SF. Schodząc z mostu czytamy o jego historii i co ciekawe taka mgła to norma. Most prawdopodobnie najlepiej widać w sezonie wiosennym a najlepiej w marcu, gdy masy powietrza z lądu i z nad oceanu są w zbliżonej temperaturze. Pozostaje nam tylko przejechać przez most. Przeprawa w białej jak mleko mgle. Jedziemy autostradą nr 1, która dalej przekształca się w nr 101. Kierunek – Most Richmond. Chcemy przejechać przez most, aby potem wjechać na autostradę nr 80 w kierunku „Lassen Volcanic National Park” w stanie Oregon, gdzie będziemy mogli podziwiać wszystkie cztery typu wulkanów znajdujących się na całym świecie.

Zastaje nas noc, więc znajdujemy przydrożny motel w miejscowości Red Bluff, aby rano móc kontynuować podróż.

 

9 wrzesień – przybywamy pod bramę „Lassen Volcanic National Park”. Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image023.png

Na wjeździe kupujemy całoroczny bilet (National Park Annual Pass) za 80$ za auto (do 6 pasażerów). Tego typu bilet upoważnia do wjazdu do wszystkich „National Park” na terenie USA. Jest najbardziej opłacalny a my mamy w planach jeszcze kilka takich parków.

Wjeżdżamy na teren parku. Idziemy do Visitor Center, aby dowiedzieć się czegoś więcej o całym parku.

Jesteśmy przygotowani na małą wspinaczkę, więc duże było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że na wysokość 8511 stóp (ok. 2800 m n.p.m) spokojnie możemy wjechać samochodem. Bardzo dobra, asfaltowa, jednopasmowa droga. Jedziemy do góry. Serpentyny tuż nad urwiskiem. Chwile napięcia i przeprawiamy się na drugą stronę góry. Teraz kierunek „Crater Lake National Park” (trasa nr 97 północ). Po drodze zachód słońca nad jeziorem Klamath Lake, które jest największym słodkowodnym jeziorem w stanie Oregon, rozciągnięte na tle gór. O zmroku docieramy do Crater Lake. Szukamy jakiegoś kempingu. Troszkę niebezpiecznie, ponieważ droga wokół jeziora rozciąga się wzdłuż jego krawędzi tzw. obręczy jeziora – urwisko z obu stron. Nie znamy terenu, nie mamy żadnej mapy. Docieramy do Rim Village - baza noclegowa na wysokości 2165 m n.p.m. Nie dostrzegamy informacji „no overnight camping”, więc zostajemy na parkingu. Składamy siedzenia w aucie i pompujemy materac, który ze sobą przywieźliśmy – materac o wymiarach 120 na 188 cm idealnie pasuje do naszego auta.Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image027.png

 

10 wrzesień - budzi nas zimno. Troszkę się przeliczyliśmy, w końcu nocujemy w górach. Wita nas przepiękny krajobraz. Błękitne jezioro otoczone górami. Coś w stylu Morskiego Oka w Zakopanym tylko 10 razy większe no i woda zupełnie inna – naprawdę niebieska.

Jest to najgłębsze jezioro w USA 593 m i 9 co do głębokości na świecie. Powstało na skutek wybuchu wulkanu Mount Mazama jakieś 7,5 tyś lat temu. Na środku znajduje się wyspa Wizard Island, która jest jedną z atrakcji dla turystów. Schodzimy do kilku punktów widokowych a potem objeżdżamy jezioro wokół krateru malowniczą drogą Rim Drive. Czasami zatrzymujemy się przy drodze, aby podziwiać widok z każdej strony i aby zrobić kilka zdjęć. Przed zachodem słońca ruszamy w dalszą trasę. Analizujemy ile czasu nam zostało i decydujemy, że musimy darować sobie Seattle – z resztą i tak podobno pada. Tym samym docieramy do miejscowości Bend, aby odbić na drogę 20 w kierunku „Yellowstone National Park” w stanie Wyoming (trasa 20, 184, 86, 20) i wjechać do parku od strony zachodniej - West Entrance).

Jedziemy ponad 400 mil, więc już czas znaleźć nocleg. W miejscowości Viale widzimy jakieś 2 motele. W drodze od jednego do drugiego przez nieuwagę wjeżdżamy na drogę jedno kierunkową. Szybko się na tym łapiemy i odbijamy w boczną uliczkę. Nie minęła chwila jak widzimy z tyłu radiowóz. Tak jakby czekali na taką wpadkę. Rozmowa z funkcjonariuszem policji jak zawsze stresująca. Na szczęście wykazał się zrozumieniem dla zmęczonych turystów i dostaliśmy tylko pouczenie. Na koniec doradził nam motel w innym miasteczku za jakieś 15 mil(naprawdę: „To serve and protect”). Tak, więc jedziemy w kierunku Ontario i tam znajdujemy Motel 6.

 

11 września – cały dzień w aucie. Wieczorem docieramy do Yellowstone. Zajeżdżamy do „Madison Campground”, gdzie staramy się o miejsce noclegowe. Liczymy na łut szczęścia, gdyż nie mamy żadnej rezerwacji a wiemy, że w sezonie rezerwację trzeba zrobić nawet na kilka miesięcy przed.

Okazało się, że pierwszą noc musimy przenocować na parkingu przy kempingu a drugą już na miejscu kempingowym – znalazło się jedno miejsce wolne (opłata za miejsce 23$). Jak się później okazało z pośród wszystkich kempingów, które później mieliśmy okazję odwiedzić, Yellowstone NP ma najlepiej przygotowaną i dostosowaną bazę noclegową (oświetlony, przestronny i miła obsługa).

 

Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\P9131559.png12 września – niestety przywitał nas deszcz, lecz mimo to rozpoczynamy zwiedzanie.

Główna droga parku tworzy coś na kształt ósemki. Pierwszego dnia decydujemy się zobaczyć północną część parku. Kierujemy się do Norris Geyser Basin najgorętszej strefy parku.

Skupisko gejzerów i geotermalnych zbiorników wodnych. Ze względu na gorące i kwaśne wody cały obszar pokrywa biało-szary osad pochodzenia wulkanicznego. Idziemy w stronę Steam Geyser, największego aktywnego gejzeru na świecie. Pogoda się poprawia. Kolejny przystanek Mammoth Hot Springs. To skupisko wyjątkowo pięknych gorących źródeł. Dostrzegamy tarasy o niezwykłych kształtach, po których spływa rozgrzana (nawet do 80 st.C) woda. Obok strumienie gotującej się wody wypływającej z wnętrza skały. DominująOpis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image033.png kolory biało-rude oraz biało-brązowe w zależności od pory dnia. Krajobraz podobny do tego, który widzieliśmy w Turcji w miejscowości Pamukale. Z tą różnicą, że tam stworzono kurort a tu pozostawiono wszystko naturze.

Podążamy w stronę Lamar Halley. Jedno z najlepszych miejsc, gdzie można podziwiać dziko żyjące zwierzęta. W oddali udało nam się dostrzec stado jeleni a troszkę dalej stado bizonów, które pasły się tuż przy drodze a chwilę potem zaczęły powoli przechodzić na drugąOpis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image035.png stronę.

Rzadki widok – korek na drodze z powodu bizonów.

Kilka fotek i kierunek Grand Canyon of the Yellowstone. Pokonujemy trasę samochodem wzdłuż krawędzi kanionu. Zatrzymujemy się co jakiś czas aby zrobić kilka zdjęć. Tego dnia był to nasz ostatni punkt wycieczki.

Docieramy do Madison Campground, gdzie czeka na nas miejsce kempingowe.

 

13 wrzesień – przyszedł czas na południową część Yellowstone. Pogoda tego dnia na szczęście zapowiada się dobrze.

Ruszamy do Lower Geyser Basin. To skupisko kilkunastu gejzerów, rozrzuconych na obszarze ponad 11 km. Idziemy szlakiem „Fountain Point Pot Trial”, która prowadzi wzdłuż najpopularniejszych formacji geotermicznych tj. gorące baseny, gejzery, wystrzeliwujące „kominy parowe”. Jest to chyba najbardziej aktywna strefa. Cały czas cośOpis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image043.png tutaj wybucha.

Przyszedł czas na najbardziej znaną atrakcję turystyczną „Old Faitful”, największy i najwyżej eksplodujący ze wszystkich gejzerów. Czas eksplozji trudno wyliczyć. Jedną eksplozję przegapiliśmy, ale jak się okazało za 15-20 min. była kolejna. Wybuch widać z daleka. Woda tryska wysoko a pod wpływem wiatru zrasza wszystkich stojących na podeście wokół gejzera.

Dalej docieramy do „West Thumb Geyser Basin”, gdzie witają nas kolejne gejzery, jeziorka błotne oraz gorące źródła rozproszone wzdłuż brzegu jeziora Yellowstone.Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image049.png

Ostatni punkt zwiedzania to jezioro Yellowstone.

Jedziemy wzdłuż brzegu i zachwycamy się widokiem jeziora na tle gór. Docieramy do przystani „Lake” i udajemy się do tamtejszej cafeterii, gdzie serwują obiady w formie bufetu. Posilamy się a potem idziemy nad brzeg jeziora. Po woli słońce zachodzi. Na koniec jeszcze kilka fotek i wracamy w kierunku Grant Vilage. Kierujemy się do północnego wyjazdu (South Entrance) w stronę „Grand Teton National Park”, jednak omijamy ten park mimo, że był on brany pod uwagę. Zaczyna brakować nam czasu, więc kierujemy się do Arches National Park. Jedziemy ile się da. Nocleg wypada gdzieś pod Salt Lake City w stanie Utah.

 

14 września – trasy ciąg dalszy. Decydujemy się przejechać przez centrum miasta Salt Lake City. Jesteśmy ciekawi jak wygląda stolica mormonów. Na każdym kroku dostrzegamy obiekty religijne. Z daleka widać wysoki kościół zwany stolicą mormonów The Salt Lake City Temple. Do tej świątyniOpis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image053.png wstęp mają tylko wyznawcy. To piękny kościół z sześcioma wieżami.

Niedaleko kościoła dostrzegamy wysoki budynek górujący nad centrum miasta. Jak się okazało to budynek kościoła mormonów (biurowiec). Kościół to tutaj mega instytucja. Wyznawcy kościoła dysponują ogromną siłą polityczną i gospodarczą. Nie dziwi też ogromna ilość banków na każdym rogu.

W Salt Lake City znajduje się również Kapitol, który jest bliźniaczo podobny do Kapitolu z Waszyngtonu.

Budowla znajduje się na łagodnym wzgórzu, z którego roztacza się niesamowity widok na miasto i pobliskie góry.

Ruszamy dalej. Po drodze jeszcze zakupy spożywcze. Do Arches National Park docieramy wieczorem. Wjeżdżamy do parku. Niestety ni żywej duszy. Dotarliśmy do campground na samym końcu parku, lecz nie było wolnych miejsc. Może to i dobrze, bo jak tu płacić 20$ za miejsce gdzie nie ma wody w WC, brak światła i ogólna nędza. Wycofujemy się z parku. Zjeżdżamy w dół. Niestety pobliskie motele już zamknięte. Na szczęście jakieś 25 mil dalej znajdujemy Rest Area. Dobre warunki, więc nocujemy w aucie.Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image057.png

 

15 września – wracamy do Arches National Park w stanie Utah. Niemiłosiernie gorąco. Witają nas skupiska różnokolorowych piaskowych skał, które przybrały przedziwne kształty.

Zwiedzanie zaczynamy od Balanced Rock. Maszerujemy łatwym szlakiem o długości jakieś 500 m. Widzimy skały ułożone jedne na drugich, aż trudno uwierzyć, że to się nie rozpadnie.

W niektórych skałach można się dopatrzyć różnych postaci. Trzeba tylko mieć troszkę fantazji. Zmierzamy do The Windows Section, aby podziwiać popularne łuki skalne Double  Arch, Norh and South Window, Turret Arch.

Dalej plan przewidywał Devils Garden oraz Delicate Arch przy zachodzie słońca. Niestety okazało się, że musimy zmieć plany, ponieważ droga do Delicate Arch została zamknięta z powodu powodzi. Wielki żal, gdyż Delicate Arch to jeden z najbardziej rozpoznawalnych łuków skalnych, stojących samotnie na urwisku skalnym. Jest to symbol parku Arches jak i całego stanu Utah. Jego sylwetka znajduje się na tablicach rejestracyjnych i znaczkach pocztowych. Trudno… Jedziemy w górę parku i kierujemy się w stronę Landscape Arch. Jest to jeden z największych wolnostojących naturalnych łuków skalnych na świecie o rozpiętości 90.8 m, wysokość 23,5 m a który w “najcieńszym”Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image063.png miejscu mierzy zaledwie 1.8 m.

Jest najbardziej zagrożonym łukiem. Już dwa razy odnotowano oderwanie się części skalnej, co spowodowało zamknięcie szlaku prowadzącego bezpośrednio pod łukiem. Obecnie w najwęższym miejscu łuk ma zaledwie ok. 2 m grubości i istnieje ryzyko zawalenia w każdej chwili. Łuk znajduje się w łatwo dostępnej części parku. W sumie ok. 3,2 km tam i z powrotem (30-60 min). Robi wrażenie. Na miejscu kilka fotek i zmęczeni wracamy do samochodu. Nie zrobiliśmy wiele kilometrów, ale upał tak nas zmęczył, że nie byliśmy w stanie tej nocy pojechać w dalszą trasę. Wracamy do Rest Area, na której nocowaliśmy zeszłej nocy, kolacja i padliśmy jak przysłowiowe „kawki”. Analizujemy dalszą trasę i już wiemy, że musimy ją okroić, bo nie zdążymy. Plan zakłada, że do Los Angeles wrócimy 2-3 dni przed odlotem. Chcemy troszkę wypocząć nad Pacyfikiem. Wykluczamy Canyonlands National Park, Bryce NP oraz Zion NP.

 

16 wrzesień (poniedziałek) – Wyruszamy w trasę do Grand Canyon. Jedziemy prawie cały dzień. Po zachodzie słońca docieramy do miasteczka Williams położonego przy trasie 64 prowadzącej do Grand Canyon w stanie Arizona. Nocujemy w Motelu 6 – ogólnie zadbana i nie droga sieć moteli. Większość noclegów robimy w tych motelach – nawet dostaliśmy już rabat. Decydujemy, że zwiedzimy Grand Canyon National Park i wiedziemy od południa w pobliżu miejscowości Tusayan. Nie będziemy kierować się na zachód do rezerwatu Indian z plemienia Hualapai, którzy kuszą słynną szklaną platformą widokową „Skaywalk”. Na pewno byłoby niezapomnianym przeżyciem stanąć nad kanionem 20 m od jego krawędzi, jednak po zliczeniu kosztów związanych z tą przyjemnością, rozsądek bierze górę. Jakie to koszty?Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image065.png

Indianie oferują 3 pakiety:

  1. 29$/osoba - sama wycieczka do kanionu bez obiadu
  2. 54$/osoba – wycieczka do kanionu + obiad
  3. 79$/osoba – wycieczka do kanionu + obiad + wejście na Skywalk” bez możliwości robienia zdjęć – za zdjęcie dodatkowo ok. 100$ (foto robią Indianie).

Za wejście do Grand Canyon National Park nie musimy dodatkowo nic płacić. Do wejścia upoważnia nas wejściówka, którą wykupiliśmy przy wjeździe do pierwszego National Park. Dotarliśmy nad kanion. Z parkingu udaliśmy się do przystanku skąd odjeżdżają co kilka minut Free Shuttle Buses. Jedziemy kawałek niebieską linią, aby potem móc przesiąść się do czerwonej. Wysiadamy w Monument Creek Vista i udajemy się na pieszą wycieczkę wzdłuż krawędzi kanionu do Hermits Rest. Ta część szlaku jest przygotowana pod kątem rowerzystów. Jest asfalt i są barierki. Idziemy wzdłuż kanionu i podziwiamy ten niesamowity cud natury. Niewiarygodne i naprawdę zastanawiające, jak taka niepozorna rzeka Kolorado wyrzeźbiła w tak obszernym płaskowyżu – dnie prastarego oceanu, tak głęboki i kolorowy wąwóz.

Z przystanku Hermits Rest cofamy się busem do Powell Point, aby pieszo dotrzeć do niebieskiej linii Hermits Rest Route Transfer. W tej części szlak pieszy ciągnie się niemal przy krawędzi kanionu. Nie ma barierek i brak drogi asfaltowej. Znajdujemy lekko wysuniętą skałę, z której widok prawie jak na słynnym Skaywalk - zapiera dech w piersiach. Dopiero pochylając się lekko nad przepaścią można poczuć jego potęgę i dostrzec głębokość (podają, że w niektórych miejscach kanion ma ponad 1220 m głębokości, to dla porównania 6 razy wysokość Pałacu Kultury w W-wie, a ogólna powierzchnia parku to 4 926,66 km2). Obowiązkowo kilka fotek i ruszamy dalej. Docieramy do Hermits Rest Route Transfer - tą niebieską trasę pokujemy busem. Kierujemy się do punku wyjścia, czyli Grand Canyon Visitor Center skąd wyruszaliśmy. Przesiadamy się do linii pomarańczowej i jedziemy w kierunku Pipe Creek Vista. W tej części parku jest strome i kręte zejście w dół kanionu. Trasa szlaku jest dobrze utrzymana, mocno ubita, pokryta czerwonym pyłem i pokruszonymi kawałkami skalnymi. Urozmaicają ją tu i ówdzie liczne odchody mułów transportowych. Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image067.png

Nie schodzimy zbyt nisko, ponieważ jest już późno oraz nie mielibyśmy już siły wejść z powrotem na górę. W tej części parku podziwiamy jedynie zachód słońca. Gra świateł i cieni, mocno nasycone odcienie czerwieni i purpury dają niesamowite wrażenia. Z Pipe Creek Vista wracamy na parking do Visitor Center. Wyjeżdżamy z Parku ponownie w kierunku Williams (droga nr 64). Gdy docieramy do Williams, zatrzymujemy się na chwilkę i analizujemy czy jedziemy do Phoenix, aby móc podziwiać ogromne kaktusy czy też jedziemy do Las Vegas. Zbyt mało czasu, więc decydujemy się na Las Vegas. Mijamy Williams i jedziemy drogą nr 40, aby w Seligman móc odbić jeszcze na historyczną Route 66.

Jedziemy słynną drogą 66. Dla przypomnienia to pierwsza międzystanowa szosa w USA, oddana w 1926 r. łącząca 8 stanów od Chicago do Los Angeles. Mimo, że powoli odchodzi w zapomnienie są ludzie, którzy walczą o jej pamięć. Historyczne znaki przy obecnych autostradach, które zastąpiły 66, liczne Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image069.pngstoiska przy drodze z różnego rodzaju pamiątkami, stacje benzynowe a wszędzie słynny znak 66 Route. Było już ciemno, więc przejechaliśmy kawałek, zatankowaliśmy, kupiliśmy pamiątkowy magnesik i zawracamy do drogi nr 40 – będzie szybciej. W Kinoman odbijamy na 93. Jest już naprawdę późno, po północy a naszym celem za dnia jest słynna tama Hoover Dam. Musimy, więc przenocować gdzieś 20 mil od Las Vegas. Już w oddali widać hotele z kasynami. My szukamy jednak motelu. Doznajemy szoku, gdy podjeżdżamy pod któryś z kolei motel a on już zamknięty. DosłownieOpis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image071.png był problem z noclegiem pod Las Vegas. Udaje się nam w Henderson znaleźć otwarty przydrożny motel. Niestety nie należy on do zadbanych, ale jest już po 1:00 i musimy gdzieś przenocować.

 

18 wrzesień – szybciutko wyjeżdżamy z motelu i udajemy się w kierunku Hoover Dam, betonowej zapory wodnej na rzece Kolorado na granicy stanów Arizona i Nevada. Wybudowana w 1936 r. niegdyś największa elektrownia wodna na świecie a obecnie 38 pod względem wielkości (224,1 m wysokości, 379,2 długości, szerokość u podstawy 200 m i 15 m na górze).

Niby zwykła zapora a przyciąga mnóstwo turystów. Spacerujemy z jednego do drugiego jej końca. Raz stoimy w Arizonie a za chwile w Nevadzie. Fajna sprawa.

Wyjeżdżamy i kierujemy się w stronę Las Vegas, światowego centrum hazardu i swobody obyczajów położonego w stanie Nevada w samym centrum pustyni.

Za niewielkie pieniądze udało nam się zarezerwować pokuj w jednym z najatrakcyjniejszych hoteli w centrum na słynnej ulicy Las Vegas Blvd. Stratosphere to hotel ze słynną wieżą w kształcie spotka kosmicznego i karuzelą na wysokości 329 m.

Po check-in czas na zwiedzanie. Jako goście hotelowi mamy darmowy wjazd na 107 piętro, gdzie znajduje się taras widokowy. Oczywiście przed wejściem przymusowe zdjęcie. Na górze wita Nas piękna panorama miasta. Nad głowami karuzele i coś na wzór Bungie Jump. Podziwiamy zachód słońca i rozświetlone miasto nocą, które dopiero się budzi.

Czas na zwiedzanie miasta. Zjeżdżamy na dół, gdzie czeka na nas komplet foto, za 3 szt. 35$ bez płyty (1 szt. 20$). Mimo, że fajnie wyszły uważamy, że cena jest za wysoka. Idziemy na miasto.

Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image075.pngTo miasto naprawdę żyje tylko nocą. Wszędzie kasyna, automaty prawie, że wystawione na ulicy. Każdy hotel przyciąga gości jak tylko może. Oferują ogólnie dostępne pokazy. Show przy udziale aktorów, pokazy cyrkowe, spektakle za pomocą ognia czy też wody np. Hotel Bellagio co kwadrans oferuje pokaz podświetlonych tańczących fontann – niesamowity wodny taniec w rytm muzyki – robi wrażenie. Wszystko cudownie dopracowane. Tłum ludzi przystaje na ulicy i podziwia każdy z pokazów. Jedyny minus to, że po takim pokazie dosłownie tworzy się korek na chodniku. Spacerujemy wzdłuż najpopularniejszej ulicy Las Vegas Blvd., przy której rozciągają się najbardziej znane kasyna. Mijamy kasyno Winn, The Mirage, Paris Las Vegas, The Venetion, Cirrus Cirrus, Luxor, Bellagio, New York – New York, Exalibur. Każde z kasyn ma swoją historię lub symbol w postaci repliki znanej światowej budowli.

Widzimy wieżę Eiffla, Łuk Triumfalny, piramidę, Sfinksa, Statuę Wolności, Most Brukliński, Empire State Building a na dachu hotelu rollercoaster.

Pokonaliśmy w sumie ponad 8 km. Z racji tego, że następnego dnia czeka nas dalsza podróż decydujemy się zakończyć spacer za hotelem Luxor. Na powrót niestety nie starcza nam sił, kupujemy, więc bilet i wracamy do hotelu autobusem. Bilet nie należy do tanich - 6$ za osobę. To tyle samo, co w San Francisco przejażdżka słynnym Cable Car.

 

19 wrzesień (czwartek) – przed wyjazdem z Las Vegas schodzimy do kasyna, które otwarte jest całą dobę. Być w kasynie i nie zagrać – nie może być… Jak już przegraliśmy parę dolarów, czas na wyjazd z tego gorącego, lecz zarazem niesamowitego miasta.  Po drodze napotykamy przeogromne kaktusy - dobrze, że rosną nie tylko w Phoenix.

Udajemy się w kierunku Doliny Śmierci (Death Valley National Park), otoczonej górami Sierra Nevada (droga 160 i 190). Jest to nie tylko malowniczy obszar pustynny, ale również jedno z najgorętszych miejsc na ziemi, gdzie 50 st. C nie należy do rzadkości. Tankujemy do pełna, sprawdzamy zapas wody i w drogę. Zwiedzanie Doliny Śmierci zaczynamy od Zabriskie Point. Miejsce niesamowitych erozyjnych, różnokolorowych formacji skalnych. Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image079.png

Zatrzymujemy samochód na małym parkingu i pieszo wchodzimy na punkt widokowy. Żar leje się z nieba (107 st.F = ponad 42 st. C). Czuć jak słońce „przypala” skórę. Robimy kilka zdjęć i szybko wracamy do auta. Klimatyzacja na full i jedziemy dalej. Kolejny punkt to Badwater. Najbardziej suche miejsce Ameryki oraz najniżej położony punkt na zachodniej półkuli (-86 m p.p.m.) Dobrze to obrazuje namalowany na pobliskiej górze znacznik, gdzie znajduje się zerowy poziom morza, to daje wyobrażenie jak nisko się znajdujemy. Z pomostu schodzimy na ogromny pas soli.

Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image085.pngRobimy mały spacer w głąb jeziora i wracamy do auta.

Wycofujemy się na zerowy poziom i jedziemy w stronę Furnance Creek. Miejsce to wygląda jak oaza na środku pustyni. Pełne palm i zielonej trawy.

Na terenie znajduje się campground, restauracja i sklep z pamiątkami. Taka przystań dla zmęczonych turystów. Zachód słońca już tuż, tuż a chcemy zobaczyć jeszcze jedno miejsce. Zbieramy się szybciutko i ruszamy w stronę Mesquite Sand Dune, taka mała Sahara pośród gór. Przybyliśmy tuż przed zachodem słońca. Gdzie okiem sięgnąć wszędzie piach i uformowane wydmy na których wiatr uformował prawdziwe piaskowe kształty.

Słońce już zupełnie zaszło. Na horyzoncie pojawił się księżyc.

Jest pełnia a my stoimy na pustyni – bajka. Kończymy przygodę z pustynią. Wsiadamy do auta i w drogę. Jedziemy drogą 190, 136, 395. Naszym celem jest Mount Whitney - najwyższy szczyt w USA poza Alaską (4421 m. n.p.m). Droga bardzo kręta a my wysoko ponad 1500 m n.p.m. Zrobiło się troszkę chłodniej, jakieś 69 st. F = ok. 22 st. F. Zjeżdżamy krętą drogą cały czas w dół a tu nagle zaczynamy doświadczać problem z hamulcami, które najzwyczajniej się zagrzały i zaczęły wydawać dziwne odgłosy. Na szczęście po jakimś czasie wszystko wróciło do normy. Dotarliśmy do miasteczka Lone Pine, znajdującego się niedaleko u podnóża góry Mount Whitney. Jest już noc, więc szukamy noclegu. Niedaleko od miasteczka, przyOpis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image091.png trasie 395 jakieś 35 mil na południe znajdujemy Rest Area.

 

20 wrzesień (piątek) – wracamy do Lone Pine, skąd wyruszamy do podnóża góry. Jest asfaltowa droga, która pozwala wjechać na wysokość 2600 m n.p.m. Piękne widoki. Skały poukładane jak domino, droga jak wstążka zawinięta wokół gór. Gdy spojrzy się w dół można odczuwać lekki strach – jedziemy tuż przy krawędzi. Granitowa góra Mount Whitney dostojnie lśni w słońcu – widać ją już z daleka.

Mijamy rowerzystów, harleyowców aż w końcu dotarliśmy do campground – nie pamiętam nazwy, ale nie da się go przegapić. Tam wysiadamy i robimy kilka zdjęć. Powoli zjeżdżamy w dół i opuszczamy górskie miasteczko.

Kierujemy się na północ do Bodie National Park tzw. Bodie to ghost town – opuszczone miasto „Dzikiego Zachodu”, niegdyś tętniący życiem ośrodek górniczy poszukiwaczy złota a obecnie opuszczony i odwiedzany wyłącznie przez turystów. Dzisiejsze Bodie to stare chaty przesiąknięte duchem czasów, cisza i spokój.

Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image093.pngZachowało się ponad 100 budynków – saloony, kościół, kamienice czynszowe, restauracje. Droga prowadząca do Bodie nie jest łatwa. To górska, szutrowa droga, więc straciliśmy sporo czasu i dotarliśmy tuż przed zamknięciem. Niestety nie zostaliśmy wpuszczeni na teren. Pozwolono nam wejść na obrzeża i zrobić kilka zdjęć. Strasznie wieje wiatr. Po tym jak wyjechaliśmy z Bodie, kierujemy się do Yosemite National Park, który zachwyca granitowymi szczytami, niezliczonymi jeziorami, łąkami, lasami oraz wodospadami. Wjeżdżamy do parku od północnego wschodu wejściem Tioga Pass Entrance. Jest już zmrok. Postanawiamy zajechać do najbliższego campground Tuolumne Meadows. Jest już na tyle późno, że nie ma żadnej obsługi. Znajdujemy budkę z mapką i wolnymi miejscami kempingowymi. Po krótkich poszukiwaniach udaje nam się znaleźć wolne miejsce. Jest zimno. Jesteśmy na wysokości 3031 m n.p.m. Kemping nie jest oświetlony i nie ma ciepłej wody. Chodzimy z latarką – warunki nie są łatwe. Kolacja, ubieramy się ciepło i spać.

 

21 wrzesień (sobota) – budzi nas zimno. Włączamy silnik auta, aby zrobiło się cieplej. Z trudem wstajemy, szybka toaleta, śniadanie i w drogę. Jedziemy Tioga Road. Zatrzymujemy się nad malowniczym jeziorem Tenaya Lake a następnie kierujemy się do punktu widokowego Olmsted Point. Widoki zaczęły się zmieniać. Wszechobecny zielony las powoli ustępuje miejsca skałom. Różne kształty formacji skalnych niektóre zaokrąglone, wygładzone a niektóre postrzępione z ostrymi krawędziami.

Momentami krajobraz przypomina zastygły budyń z pojedynczymi drzewkami wyrastającymi z pomiędzy szczelin w skałach. W niektórych miejscach leżące pojedyncze głazy, tak jak gdyby zamarły w ruchu podczas spadania i trzymały się jakąś nadprzyrodzoną mocą przecząc prawom fizyki. Powoli pogoda zaczyna się pogarszać. Zimny wiatr, mgła i drobny deszczyk a nawet grad. Nie fajnie…

Kierujemy się do Yosemite Valley, gdzie chcemy zobaczyć El Capitan – największą na świecie skałę granitową (900 m). NiestetyOpis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image097.png warunki na tyle się pogorszyły, że mgła znacznie ją przykryła. Następnie udajemy się do najwyższego wodospadu w Ameryce Północnej (739 m), ponoć kilkanaście razy większy niż słynny wodospad Niagara. Niestety jak dotarliśmy na miejsce okazało się, że z wodospadu została tylko nazwa i plama na skale.

W miesiącach letnich poziom wody się znacznie obniża. Najlepiej widać ogrom spadającej wody w okresie wiosennym, po zimowych roztopach. Oprócz tego ostatnio była susza – z tego powodu w Yosemite był poważny pożar. Część parku i główna droga Hwy 120 (Toga Pass) była nieprzejezdna i trzeba było objeżdżać góry Sierra do okoła. Gdzieniegdzie było jeszcze widać pozostałości płynu gaśniczego.

Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image099.pngKierujemy się do najsłynniejszego punktu widokowego Glacier Point. Droga ponownie zrobiła się bardzo kręta i prowadziła cały czas pod górę. Mgła spowija panoramę. Docieramy na wysokość 2199 m n.p.m. Mgła jest tak gęsta, że nic nie widać i na dodatek zaczął padać deszcz a nawet grad. Mimo, niedogodnych warunków zbliżamy się do krawędzi punktu widokowego. Niestety nic nie było widać. Zjeżdżając było równie niebezpiecznie. Po tym jak zobaczyliśmy przewrócony samochód tuż nad urwiskiem, zdaliśmy sobie sprawę, że nie ma żartów. Zjeżdżaliśmy w dół bardzo powoli. Gdy już zjechaliśmy, udaliśmy się do Tunel View. Punkt widokowy, gdzie widok jak z pocztówki, jeden z najpiękniejszych tutaj.

Mgła na szczęście w tym miejscu nie przysłoniła nam całej panoramy. Jeszcze trochę i słońce zajdzie a mamy jeszcze udać się do Mariposa Grove, gdzie można podziwiać ogromne sekwoje. Zależy nam, aby zobaczyć najsłynniejszy okaz „Grizzly Gigant”, który ma 2700 lat. Jego wysokość sięga 65 m, a jego średnica u podstawy liczy ok. 9 m. Gdy dotarliśmy na miejsce był już zmrok i znowu zaczął padać deszcz. Odczekaliśmy troszkę w aucie i gdy deszcz się zmniejszył wyszliśmy szukać Grizzly giganta. Widoczny był z daleka. Niestety było już na tyle ciemno, że nie udało się zrobić zdjęć. Wyjeżdżamy z parku i kierujemy się do Fresno, gdzie planujemy nocleg w Motelu 6.

Zjeżdżamy w dół zakręconą jak serpentyna drogą, gdzie napotykamy dorosłego niedźwiedzia, który niestety lub stety schował się szybciutko w zaroślach, gdy dostrzegł światła samochodu.

 

22 wrzesień (niedziela) – udajemy się do dwóch ostatnich parków narodowych. KingOpis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image103.png Canyon NP i Sequoia NP (traktowane jako jedna całość). Idziemy trasą nr 180 i do parku wjeżdżamy wejściem Big Stump Entrance. Park słynie z rosnącym w nim mamutowców olbrzymich, które dominują na tle pozostałych gatunków drzew. Kierujemy się w górę do General Grant Grove, aby zobaczyć General Grant Tree (Drzewo Generała Granta) - drugie co do wielkości drzewo na świecie.

Następnie jedziemy do miejscowości Hume Lake, gdzie zastajemy spokój i ciszę. W sezonie prawdopodobnie jest tu tłoczno m.in. dlatego, że w tym jeziorze można zażywać kąpieli. Tuż przy jeziorze znajduje się obóz Chrześcijański. Można tu wynająć pokój i posilić się w prowadzonej przez uczestników obozu restaurację. Wracamy krętą drogą do głównej trasy, aby powoli zjechać w dół w kierunku Gigant Forest. W tym lesie olbrzymów znajduje się 5 z 10 największych drzew na świecie (licząc w objętości), w tym największe żyjące drzewo świata nazwane General Herman Tree (Drzewo Generała Hermana o wymiarach: wysokość 84 m, średnica pnia 8 m, waga 1200 ton).

Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image109.pngDo drzewa prowadzi 15 min. szlak. Przed zejściem pod drzewo znajduje się zrobiona w autentycznych wymiarach płyta, która obrazuje jego wielkość. Rzeczywiście robi wrażenie. Pod samo drzewo nie można podejść, jest chronione. Mimo, że sekwoje to ogromne i wydawałoby się odporne drzewa, są narażone na samozapalenia w wewnątrz pnia. Ich kora jest wręcz miękka i przy wysokich temperaturach potrafi się zapalić. Właściwie większość tych drzew jest osmolona i częściowo pusta w środku.

Udajemy się w kierunku Tunnel Log. Jest to tunel wydrążony w olbrzymiej sekwoi, która padła z przyczyn naturalnych w 1937 r. Tunel jest wysoki na 2,4 m i szeroki na 5,2 m.

Osobowe auto spokojnie może przez niego przejechać. Nie chcemy przegapić takiej możliwości. Jedziemy dalej leśną wąską drogą, aż tu nagle przed maską przebiega nam mały niedźwiadek. Przemknął szybko i schował się za skały. Mamy nadzieję, że nie natkniemy się na jego mamę. Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image113.png

Dalej udajemy się do Moro Rock.

Ogromnej granitowej skały, na której szczyt (2050 m n.p.m) prowadzą małe, wąskie schody wybudowane w 1930 r. Czytamy, że skała zsuwa się (slide) i odpryskuje i że kilka lat temu jej duży kawałek spadł w dół i zniszczył leżącą poniżej drogę. Wchodzimy na górę. Jest akurat zachód słońca na tle różowo - błękitnego nieba, co sprawia, że widoki są zachwycające.

Powoli wycofujemy się z parku. Wyjeżdżamy południowym wejściem i kierujemy się w stronę miasteczka Three Rivers trasą 198, aby potem móc wjechać na autostradę nr 5 w kierunku Los Angeles. Jedziemy jak długo się da, aby znaleźć się jak najbliżej LA. Nocleg robimy w Palmdale.

 

23 wrzesień (poniedziałek) – wyruszamy w dalszą trasę do Ventura, gdzie mamy już zarezerwowany przy plaży Motel 6 na dwie kolejne noce. Docieramy na miejsce po 15:00. Szybko się przebieramy i na plażę Ventura Beach. Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\image115.png

Wiatr dosyć silny, ocean wzburzony, fale metrowe a woda niestety zimna. Pływania raczej nie będzie, ale przynajmniej można poleniuchować na plaży.

 

24 września (wtorek) – plan taki sam. Wygrzać się na słońcu i wzmocnić opaleniznę. Dziś pogoda znacznie lepsza. Wiatru prawie nie ma i fale mniejsze. Cały dzień spędzamy na plaży. Fajna odmiana – relax. Wieczorem małe zakupy. Dużo jednak nie zdziałaliśmy. Sklepy w większości zamykane o 21:00.

 

25 wrzesień (środa) – wymeldowujemy się i jedziemy do centrum Los Angeles. Mamy zarezerwowany motel niedaleko lotniska. Najpierw jednak udajemy się do Universal Studio. Chcemy wykorzystać drugi bilet. Zaczynamy od „Studio Tour”. Może dziś urządzenie zadziała i zobaczymy King Konga w wydaniu 3D. Udało się. Wjeżdżamy do jaskini gdzie jest przygotowany projektor. Zakładamy okulary i się zaczyna. King Knog walczy z dinozaurami, skacze po dachu i głośno ryczy. Cały wagonik się trzęsie aż nagle spada w przepaść. To wszystko oczywiście efekty specjalne, ale można się wczuć. Wrażenia niesamowite. Cieszymy się, że mieliśmy tą drugą wejściówkę. Dalej udajemy się do Trans Formers też 3D. Przemieszczamy się korytarzem, który wygląda jak centrum sterowania statkiem kosmicznym. Załoga w mundurach wpuszcza nas do pojazdu, którym będziemy przemierzać ulice miasta. Oczywiście wszystko odbywa się wirtualnie. Pojazd, co prawda przemieszcza się w niewielkim stopniu i większość to złudzenie. Uczestniczymy w walce z robotami. Mamy wspólnie ocalić miasto. Naprawdę ciekawe przeżycie. Potem udajemy się do Jurassic Park. To wodna przygoda gdzie towarzyszą nam dinozaury. Płyniemy sobie tzw. łodzią a one wyskakują z krzaków, zza kamieni i nas straszą. Płyniemy pod górę, żeby potem z całym impetem zjechać w dół. Na szczęście wychodzimy tylko ochlapani. Na koniec zostawiamy sobie wirtualną przygodę z Simpsonami (The Simpsons Ride). Także jesteśmy ulokowani w dziwnym pojeździe, który unosi się pod sufit gdzie będzie wyświetlana cała przygoda. Czujemy się jak w roller coaster. Mimo, że prawie się nie przemieszczamy. Czasami wręcz zamykamy oczy. Podsumowując na Universal Studio potrzebne 2 dni. Około godz. 16:00 kończymy przygodę  z Universal Studio i jedziemy na zakupy do pobliskiego outlet’u.

Na zakupy zostały nam z 4 godziny. Dużo nie udało się kupić. Trudno… Do motelu ściągamy po 22:00. Pakujemy się bo po woli kończy się nasza przygoda z USA. Następnego dnia po 11:00 musimy oddać auto a po 14:00 mamy samolot.

 

26 wrzesień (czwartek) – WYLOT …Opis: Opis: Opis: \\192.168.0.1\www\www\agnieszka\wycieczka_pliki\P9170430m.png

 

Galeria z wyjazdu: